Czy nadal mamy prawo wybrać konserwatywny rząd w Europie?

Anne-Marie Le Pourhiet: „Czy nadal mamy prawo wybrać konserwatywny rząd w Europie?”

Niechęć sędziów i przywódców europejskich do Węgier i Polski jest częścią procesu ideologicznego, udającego obronę rządów prawa – przekonuje profesor prawa publicznego Uniwersytetu Rennes-I *.

Oskarżenia o naruszenie „państwa prawa” (1) skierowane przeciwko niektórym państwom Unii Europejskiej, członkom tzw. Grupy Wyszehradzkiej (Węgrom, Polsce, Czechom i Słowacji), rodzą bardzo poważne pytanie dotyczące manipulowania pojęciami prawnymi w celu odmówienia narodom europejskim prawa do demokratycznego samostanowienia.

Pojęcie państwa prawa (Rechtsstaat), ukute przez niemieckich prawników w XIX wieku, zawierało zdaniem autorów dwa różne znaczenia. Jedni widzieli w idei podporządkowania państwa środek zapewniający liberalny i umiarkowany rząd, inni tylko technikę hierarchicznej organizacji administracji mającej na celu uniknięcie arbitralności i zagwarantowanie bezpieczeństwa prawa, zmuszając urzędników i sędziów do podejmowania decyzji zgodnie z wcześniej ustalonymi ogólnymi prawami, znanymi wszystkim i równymi dla wszystkich. Pierwsza koncepcja dotyczyła treści decyzji publicznej, druga była merytorycznie neutralna. Te dwie koncepcje, bardzo nieprecyzyjne, łączyły się jednak w dwóch punktach: konieczności hierarchii stosowanych zasad – ale nie tworzonych – przez niezależny wymiar sprawiedliwości.

Demokratyczny ideał, który dominuje w naszych zachodnich koncepcjach, faktycznie zakłada, że obowiązujące w państwie standardy wynikają z powszechnego prawa wyborczego, ponieważ przyjmuje się, że prawo musi być wyrazem powszechnej woli i musi otrzymać zgodę większości obywateli. Jeśli „prawo”, które twierdzimy, że stosujemy, nie ma źródła w demokracji i suwerenności ludu, a jedynie odzwierciedla dyktaty technokratycznej lub sądowniczej oligarchii pragnącej narzucić narodom własne wybory ideologiczne wbrew ich zbiorowej woli, to prawo to nie jest uzasadnione i należy je odrzucić. Rolą sędziów jest wspieranie narodów lub ich przedstawicieli; nie powinni przedkładać ani narzucać własnych ideologii ani ideologii grup nacisku, takich jak organizacje pozarządowe, które je instrumentalizują.

Niemiecki Trybunał Konstytucyjny przypomina ten demokratyczny imperatyw w konfrontacji z traktatami europejskimi: „Prawo każdego obywatela do równego udziału w demokratycznym samostanowieniu może zostać naruszone przez modyfikację organizacji władzy państwowej tak, że wola ludu nie może już być skutecznie kształtowana, a obywatele nie będą już w stanie rządzić wolą większości. ” To samo głosił już Tukidydes w 431 roku p.n.e.: „Nasza konstytucja nazywana jest demokracją, ponieważ jest dziełem nie mniejszości, ale wielu”. Ten fundamentalny postulat został potwierdzony w art. 3 francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela: „Zasada wszelkiej suwerenności zasadniczo tkwi w narodzie. Żadne ciało, żadna osoba nie może sprawować władzy, która wyraźnie z niego nie pochodzi ”.

Nie trzeba jednak być wielkim naukowcem, aby obserwować celowe zniekształcenie semantyczne pojęcia państwa prawa, w które zaangażowani są europejscy przywódcy i sędziowie. Po pierwsze, odcinają ją od wszelkich podstaw demokratycznych, by w ten sposób oznaczała konfiskatę władzy normatywnej przez arystokratyczne rządy. Po drugie, nadają jej konkretną treść ideologiczną, tzw. społecznego „progresywizmu”, który te oligarchie chcą narzucić wszystkim narodom Europy w imię „wartości” ukształtowanych na przykładzie anglosaskiego pojęcia wielokulturowości.

Wystarczy zapoznać się z aktami oskarżenia Węgier i Polski, wydanymi przez Parlament Europejski lub europejskich sędziów, aby zauważyć nadużycia w tej procedurze. Główna krytyka skierowana jest wręcz przeciwko samym Konstytucjom danych państw, którym w związku z tym odmawia się pierwszej ze swobód, czyli samostanowienia poprzez suwerenne wykonywanie władzy konstytucyjnej. Tym samym, na przykład węgierska Konstytucja jest krytykowana za zachowanie „przestarzałej koncepcji rodziny”. Ta ingerencja jest dokonywana wbrew art. 4 Traktatu o Unii Europejskiej: „ Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi, w tym w odniesieniu do samorządu regionalnego i lokalnego.”

Instytucje europejskie pozwalają sobie także zignorować Protokół nr 30 do Traktatu Lizbońskiego w sprawie stosowania Karty Praw Podstawowych do Polski i Wielkiej Brytanii, w którym stwierdza się: „Karta nie rozszerza zdolności Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ani żadnego sądu lub trybunału Polski lub Zjednoczonego Królestwa do uznania, że przepisy ustawowe, wykonawcze lub administracyjne, praktyki lub działania administracyjne Polski lub Zjednoczonego Królestwa są niezgodne z podstawowymi prawami, wolnościami i zasadami, które są w niej potwierdzone.”

W kwestii niezawisłości sędziów, stosowanie podwójnych standardów jest rażące. Polska jest krytykowana za próbę przyspieszenia przejścia sędziów na emeryturę, polegającą na obniżeniu ich wieku emerytalnego do 65 lat. Wielka rzecz! O dziwo nikt, nawet w najśmielszych snach, nie pomyśli, by można w ogóle potępić niewątpliwie wzorowe metody wyznaczania francuskiej Rady Stanu czy Rady Konstytucyjnej. A kiedy Demokraci w Stanach Zjednoczonych rozważają zwiększenie liczby sędziów Sądu Najwyższego lub ustalenie dla nich granicy wieku, z deklarowanym celem przesunięcia większości na ich korzyść, żadne ze znaczących postępowych sumień nie podnosi bynajmniej głosu, by sprzeciwić się łamaniu rządów prawa.

Gdyby „warunkowość” europejskiej pomocy z planu odbudowy po pandemii Covid-19 ograniczała się do przyjęcia przez wszystkie państwa członkowskie przepisów antykorupcyjnych i mechanizmów mających na celu zapobieżenie przejęciu ich przez niektóre mafie ciągnące zyski z funduszy europejskich, zostałoby to przyjęte bez problemu. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. To, co Unia rozumie pod pojęciem „państwa prawa”, to anglosaska postępowa i wielokulturowa ideologia, importowana z kampusów amerykańskich, dotycząca w szczególności mniejszości etnicznych, religijnych i seksualnych, imigracji, organizacji pozarządowych i tak zwanych praw „seksualnych i reprodukcyjnych”. Cały ten podstawowy korpus ideologiczny stałby się odtąd obowiązkowy dla dwudziestu siedmiu państw członkowskich pod groźbą sankcji prawnych i finansowych.

Pozostaje zatem zadać kilka kluczowych pytań, na które trzeba będzie odpowiedzieć szczerze. Czy obywatele państw członkowskich UE nadal mają prawo do samostanowienia poprzez wolne wybory i referenda, czy już nie? Czy wybór „konserwatywnej” karty do glosowania jest nadal możliwy w Europie, czy też akceptowane są tylko karty do głosowania oznaczone jako „progresywne”? Czy wszyscy jesteśmy zobowiązani do przyłączenia się do „otwartego społeczeństwa”, podczas gdy jakakolwiek inna opcja jest „zamknięta” pod groźbą surowych kar? Jeśli jednak to ta ostatnia propozycja jest prawdziwa, według Komisji, Parlamentu Europejskiego i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, to nie jesteśmy już w demokracji i nie ma sensu otwierać lokali wyborczych, ponieważ nie ma czego wybierać. Jeśli tak jest, możemy przestać udawać się do lokali wyborczych, a ten czas przeznaczyć raczej na lekturę Orwella w „Plejadzie”, zanim on również nie zostanie ocenzurowany.

* Wiceprezes Francuskiego Stowarzyszenia Prawa Konstytucyjnego.

(1) Przyp.tłum.: W tłumaczeniu świadomie został użyty termin „państwo prawa”, gdyż pozostaje on w języku polskim określeniem neutralnym, w przeciwieństwie do słowa „praworządność”. W terminologii angielskiej (rule of law), niemieckiej (Rechtsstaat) i francuskiej (l’État de droit), wyrażenie „państwo prawa” czy „rządy prawa” jest neutralne, pozbawione oceny moralnej, natomiast rodzime słowo, „praworządność” takową ma i niesie z sobą wyraźną pozytywną konotację, związaną z etymologią słowa „prawy”

Kontakt ze mną